poniedziałek, 30 czerwca 2014

Najlepszy i banalnie prosty peeling, który pomoże Ci ujędrnić skórę i pozbyć się cellulitu :).

Witam Was wszystkich w ten deszczowy i wietrzny letni dzień. Jak tak mają wyglądać wakacje to ja dziękuję bardzo. Siedzę sobie właśnie z drugim kubkiem kawy (tym razem zielona) i zastanawiam się nad najlepszym peelingiem jakiego miałam okazję ostatnio używać. Wychodzi mi na to że najbardziej cieszę się z powrotu do peelingu kawowego. Przeglądałam ostatnio YT pod kątem pielęgnacji antycelulitowej i natrafiłam tam  właśnie na peeling kawowy.  Już nieraz go stosowałam, ale trochę z lenistwa i niechęci do mycia całej łazienki po zastosowaniu peelingu przestałam go robić.


Jak zrobić peeling kawowy :

Ja robię peeling kawowy w najprostszej możliwej wersji i jestem naprawdę zadowolona. Sypię mniej więcej 1/3 filiżanki kawy i zalewam wrzątkiem, tak żeby wrzątku było nieco tylko więcej niż kawy. Tyle żeby kawa mogła się zaparzyć, ale napar był bardzo gęsty. Czekam jakiś czas, żeby kawa się porządnie zaparzyła i trochę przestygła i zabieram ze sobą do łazienki.



Jak stosować:

Tak zaparzoną kawę nakładam bezpośrednio łyżeczką na dłoń i masuję nią całe ciało, najbardziej przykładam się do miejsc zagrożonych cellulitem, czyli ud, brzucha i pupy.  Dobrze jest także zostawić kawę na ciele na jakiś czas, aby jeszcze wzmocnić jej działanie. Peelinguję się zazwyczaj w wannie, do której nalewam tylko trochę wody, wtedy cała kawa której używam ląduje w wannie i mamy dodatkowo kąpiel kawową. Takie kąpiele są bardzo przydatne z walce z cellulitem. Zazwyczaj stosuję go na mokrą wcześniej umytą skórę, czasem dopiero po peelingu myję ciało olejkiem pod prysznic.

Kawę można oczywiście mieszać z balsamem, oliwą z oliwek albo miodem, czy żelem pod prysznic. Można dodać także odrobinę cynamonu czy cukru, wtedy będziemy mieć peeling kawowo cukrowy. Mnie obecnie najbardziej odpowiada wersja solo, bo jest prosta szybka i praktycznie nie wymaga żadnego zachodu.


Skóra po użyciu takiego peelingu jest po prostu cudowna. Gładka, elastyczna, bardziej napięta i delikatna w dotyku. W dodatku taki peeling z kawy sprawia, że skóra staje się odżywiona, natłuszczona. Pokrywa ją taką jakby lekką ochronną warstewką. Naprawdę byłam w szoku po jego użyciu, bo zdążyłam już zapomnieć jak fajne jest jego działanie. W tym przypadku efekty przeszły po prostu moje oczekiwania. Dodatkowo taki peeling jest świetny do masażu, dlatego min jest taki dobry dla osób, które mają problem z cellulitem. Trzeba tutaj jednak regularności i cierpliwości. Zwłaszcza, że kawa zawiera przecież kofeinę, która jest stosowana w wielu kosmetykach wyszczuplających i ujędrniających.

Warto także wspomnieć że taki peeling jest bardzo aromatyczny i dzięki pięknemu zapachowi kawy jeszcze przyjemniej się go używa :).Peeling kawowy posiada także delikatne właściwości brązujące skórę.
 
Peeling robimy oczywiście z kawy mielonej, jeśli ktoś pije ją na co dzień to może zbierać po prostu fusy i wieczorem użyć ich do peelingu. Ja nie pijam takiej kawy, ale raczej zawsze mam ją w domu, bo czasem któryś z gości sobie życzy takiej kawy. Zawsze miałam problem z takim otwartym opakowaniem, bo bałam się że kawa straci aromat. Dzięki peelingom kawowym nic się już nie marnuje i kawa jest zużyta do ostatniego ziarenka. Jeśli ktoś nie ma kawy mielonej w domu, bo nikt z domowników jej nie pije najlepiej wtedy kupić po prostu tanią kawę w wielkim opakowaniu.

Jak wiele kosmetyków taki peeling z kawy ma też swoje minusy, jest dość mocny, więc powinny na niego uważać osoby z wrażliwą skórą skłonną do podrażnień i do pękania naczynek. Z tego co wyczytałam także kobiety w ciąży powinny być ostrożne. Jednak jeśli nie macie żadnych przeciwwskazań, zachęcam Was bardzo do wypróbowania tego peelingu. Jest prosty tani, a wszystkie składniki praktycznie każdy ma pod ręką, natomiast efekty mogą Was mocno zaskoczyć. Do tej pory żaden kupny czy robiony peeling nie sprawdził się u mnie tak dobrze. Jestem nawet w stanie przeżyć upaćkaną łazienkę.

Robicie peeling kawowy? czy wybieracie jednak te gotowe?







piątek, 27 czerwca 2014

Delia Dermo System Maseczka do twarzy z zieloną glinką:).

Masek do twarzy używam bardzo rzadko, chociaż ostatnio staram się to zmienić i tym sposobem w moje ręce wpadła Kuracja tonizująca od Delii z zielona glinką i ekstraktem z oczaru. 


Obietnice producenta:


Skład:


Moja opinia:

Maskę kupujemy w podwójnej saszetce, w każdej mamy po 10g produktu. Każda z części jest przeznaczona na jedno użycie, mnie jednak wystarczyła na dwa razy, czyli w sumie na cztery użycia. Maska ma gęstą kremową konsystencję i dość przyjemny zapach, co mnie w sumie zaskoczyło, jednak nie narzekam. Myślę że to dzięki zawartości oczaru zapach jest ładny i delikatny, nie jest uporczywy.  Kolor ma oliwkowy, jaśnieje w trakcie wysychania.



Maseczkę nakładamy na oczyszczoną twarz, szyję i dekolt i zostawiamy na 15 do 20 minut. Po tym czasie zmywamy ciepłą wodą. Ja nakładałam zwykle tylko na twarz i szyję, może dlatego wystarczyła mi na więcej niż dwa razy. Maseczka zasycha na twarzy w twardą skorupę, co jest średnio przyjemne, ale warto się pomęczyć. Zresztą zawsze można spryskać twarz wodą termalną, kiedy czujemy, że jest zbyt mocno ściągnięta.

W sumie najbardziej zaciekawiła mnie to, czy maseczka rzeczywiście oczyszcza i reguluje wydzielanie sebum i muszę Wam powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Po zastosowaniu maseczki, skóra jest promienna i ładnie oczyszczona. Wszelkie zaczerwienienia i niedoskonałości są mniej widoczne. Twarz wygląda zdecydowanie lepiej. Koloryt jest wyrównany, a sama skóra ukojona. Maseczka rzeczywiście działa tonizująco, delikatnie ściąga pory, odświeża. Skóra przez jakiś czas jest matowa, czyli jednak zmniejsza wydzielanie sebum. U mnie akurat przy moim świeceniu to bardzo miła odmiana, nawet jeśli znika po pewnym czasie.

Ogólnie byłam z niej bardzo zadowolona i pewnie ją jeszcze kupię. Niestety jednak gotowe maski z glinkami z jednej strony są bardzo wygodne i łatwo dostępne, z drugiej często nie mają idealnego składu. Co prawda producent zapewnia nas, że jest to maseczka z naturalnej glinki zielonej, jednak parabeny są w niej obecne. Jeśli ktoś zna się na składach niech rzuci okiem i go oceni. Zastanawiam się nad zakupem samej czystej glinki zielonej i przyrządzaniu z niej sobie maseczek. Wtedy przynajmniej wiadomo dokładnie co nakładamy na skórę, jednak na to trzeba mieć już więcej czasu i chęci.

Pojemność 2x10g. Cena ok 5zł

A jakie są Wasze ulubione maski z glinkami? Gdzie kupujecie czyste glinki?

wtorek, 24 czerwca 2014

Balsam do ciała z olejkiem z kwiatu pamarańczy Balea.

Z balsamowaniem bywa u mnie różnie, bo po prostu mam lenia i nie nie chce mi się tego robić. Z drugiej strony moja skóra bez balsamu, szczególnie na nogach i rękach bardzo szybko się przesusza i pęka, dlatego balsamować się muszę. Wychodzi mi to bardzo różnie. Jest czas ze balsamu używam codziennie, a nawet kilka razy dziennie, ale są też takie dni kiedy nie używam go wcale. Ostatnio znowu zaczęłam smarować się  Energizującym Balsamem z  olejkiem z kwiatu pomarańczy Balea.


Balsam był kupiony jakiś czas temu w DM. Ma pojemną butelkę z miękkiego plastiku, utrzymaną w żółto pomarańczowej kolorystyce. Mimo rozmiarów butelki, dzięki temu że jest dobrze wyprofilowana, dobrze leży w dłoni i nie wyślizguje się. Zakrętka zamykana jest na zatrzask, nic się nie zacina, ani nie urywa, nie przysparza więc problemów w trakcie używania. 



Konsystencja balsamu jest lekka, ale treściwa. Nazwa lioton mnie sugeruję lejącą postać mleczka, ale balsam jest dość gęsty i nie spływa z dłoni. Mimo tego wchłania się on całkiem dobrze, należy go jednak rozetrzeć. Nie radzę też nakładać go zbyt dużo na raz, bo wtedy na całkowite wchłonięcie już trzeba poczekać. Nie jest tłusty, ale pozostawia na skórze jakby taki ochronny film. Mnie on zupełnie nie przeszkadza i w sumie czuję go tylko na dłoniach.


Skóra po użyciu balsamu robi się miękka gładka i elastyczna. Balsam używany regularnie nawilża i poprawia wygląd i kondycję skóry.

Należy wspomnieć także o fajnym na lato zapachu balsamu Balea.. Pachnie on owocowo, energetyzująco, czuć w nim cytrusy. Jednak zapach nie utrzymuje się długo na skórze, a po czasie czuć w nim też taką lekko apteczna nutę.

Dla ciekawych podaje skład, oraz opis producenta. Na moje oko nie zawiera parafiny, ale może ktoś kto lepiej się zna na składach to zweryfikuje. Pojemność balsamu to 400 ml,  jest bardzo wydajny. Ceny niestety nie pamiętam,  na allegro widzę go za 11zł plus przesyłka.




Podsumowując jest to dość przyjemny balsam w przystępnej cenie i bardzo dużej pojemności. Ładnie pachnie, a używany regularnie dobrze pielęgnuje. Pomógł mi pozbyć się się suchej spękanej skóry na łydkach. Po jego użyciu stała się ona bardziej delikatna, elastyczna i przyjemna w dotyku. Myślę, że warto się na niego skusić, przy okazji zakupów w DM, bo zamawiając go na allegro musimy jednak zapłacić znacznie więcej.

A jak jest u Was z balsamowaniem, lubicie czy nie? Macie swoje ulubione balsamy?

środa, 18 czerwca 2014

Czy będę zadowolona z nowych pomocników i czy włosy w końcu przestaną wypadać?

Długo już nie było nic na temat włosów, a  przecież to nie jest tak, że nic z nimi nie robię, albo że nie mam z nimi żadnych problemów. Ostatnio zauważyłam, że włosy zaczęły mocniej mi wypadać, dopadła mnie jakaś grypa żołądkowa i nie mogę się jej pozbyć już drugi tydzień, więc organizm mam osłabiony, może to jest powodem. Koleżanka poradziła mi żebym kupiła sobie w aptece tabletki z cynkiem, wybrałam się tam więc przy najbliższej okazji. Czystego cynku akurat w aptece nie mieli, ale pani stwierdziła, że właśnie przyszła im nowość na włosy i pokazała mi Renovastin. Zerknęłam na skład i okazało się że jest tutaj i cyn i selen, ale także, różne wyciągi z ziół i z alg brunatnych i pestek winogron. Wydawało mi się, że gdzieś już widziałam ten suplement diety i okazuje się że owszem w reklamach telewizyjnych. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie jego wada. Do kompletu postanowiłam wziąć wcierkę do włosów, dostępne były ampułki i lioton Seboradin. Ja zdecydowałam się na lioton, ponieważ jeszcze nigdy go nie stosowałam.


Tak jak wspominałam Renovastin to nowość i jest to suplement diety dla kobiet, które poddają włosy zabiegom termicznym lub chemicznym. Renovastin ma za zadanie wzmacniać takie włosy od wewnątrz, żeby uodpornić je na działanie czynników zewnętrznych. Ma wzmacniać strukturę włosów i przywrócić im witalność, oraz przyczynić się do regeneracji komórek cebulki włosów.


Składniki suplementu diety Renovastin:


Wyciąg z ziela rokietty siewnej – bierze udział w stymulowaniu cebulki włosa wpływając na jego wzrost.

Wyciąg z ziela lucerny siewnej – pomaga zachować zdrowe włosy, wzmacnia ich strukturę i przywraca witalność.

Wyciąg z zielonej herbaty – ze względu na działanie antyoksydacyjne pomaga chronić przed wczesnym starzeniem się. Pomaga zachować elastyczność naczyń.

Kompleks wyciągu z alg brunatnych Ascophyllum nodosum oraz wyciągu z pestek winogron Vitis vinifera – brunatna makroalga atlantycka Ascophyllum nodosum pomaga poprawić równowagę fizjologiczną i nawilżenie skóry głowy. Przyczynia się do regeneracji komórek cebulki włosa, pielęgnuje włosy i poprawia ich strukturę. Obecny w kompleksie wyciąg z pestek winogron (Vitis vinifera L.), chroni błony komórkowe przed działaniem wolnych rodników.

Selen – pomaga zachować zdrowe włosy oraz pomaga w ochronie komórek cebulki włosa przed stresem oksydacyjnym.

Cynk i biotyna – przyczyniają się do utrzymania prawidłowego metabolizmu makroskładników odżywczych. Przyczyniają się do zachowania zdrowych włosów.

Powiem szczerze że jestem bardzo ciekawa efektów, a obietnice producenta są spore. Niem mammoże włosów zniszczonych gorącą temperaturą, ale farbowaniem już na pewno. Opakowanie zawiera 30 tabletek i wystarczy na miesięczną kurację. Kosztowało nie całe 25 zł. Jednak pani w aptece zaznaczyła, że trzeba przeprowadzić przynajmniej trzy miesięczną kurację, żeby efekty były widoczne. Chociaż ja mam nadzieję, że będą widoczne już trochę wcześniej.

Postanowiłam też wrócić do wcierek Lioton Seboradin na pierwszy rzut oka bardzo mi się spodobał. Jest przeznaczony do włosów wypadających i przerzedzających się. Zawiera wyciąg z drzewa oliwnego i cytrusowego, lucernę i witaminę H. 




Ze strony producenta:

Wskazania
  • okresowe i przewlekłe wypadanie i przerzedzanie się włosów,
  • w leczeniu łysienia androgenowego,
  • dla kobiet i mężczyzn.
Efekty
  • zahamowanie wypadania i przerzedzania się włosów,
  • zwiększone zakotwiczenie cebulki włosa w skórze,
  • przyspieszenie wzrostu włosów,
  • pierwsze widoczne już po 2 tygodniach,
  • wzmacnia i kondycjonuje włosy,
  • poprawa mikrokrążenia i ukrwienia w skórze głowy,
  • włosy są nawilżone i odżywione, a skóra dotleniona.
Aktywne składniki
  • Lucerna,
  • Chmiel,
  • Wyciąg z drzewa cytrusowego,
  • Wyciąg z drzewa oliwnego,
  • Aminokwasowy kompleks witaminy H. 
Stosowanie lotion
Nanieść na skórę głowy i włosy (suche lub wilgotne), wmasować i ułożyć fryzurę. Nie spłukiwać. Do codziennego stosowania.
Nie obciąża włosów.
Zaleca się stosowanie z odpowiednio dobranymi preparatami SEBORADIN.

Pełna, 3-etapowa kuracja Zalecany jest do codziennej pielęgnacji skóry głowy i włosów w celach profilaktyki wypadania i przerzedzania się włosów. W przypadku nasilonego wypadania włosów zaleca się stosowanie wymiennie z Seboradin Forte Ampułki przez okres min. 3 miesięcy. Dla podtrzymania efektu powrócić do regularnego stosowania lotionu.

Po bliższym przyjrzeniu się składowi nie jestem już taka zachwycona i w sumie to nie wiem co myśleć. Na początku składu znajdziemy alkohol denaturat i castrol oil, a przy końcu kilka parabenów. 


Lioton jest w butelce z atomizerem i mamy go 200ml., w porównaniu do innych wcierek nie był tani i zapłaciłam za niego 25,50. Składem trochę jestem zawiedziona. Może rzuci na niego okiem ktoś, kto zna się lepiej na składach kosmetyków i trochę mnie pocieszy? 

Bardzo jestem ciekawa jak sprawdzą się moi nowi pomocnicy w walce o piękne włosy. W tej chwili żadnego nie polecam ani nie odradzam. Będę obserwować efekty i zdam wam relację z kuracji.

Bardzo jestem ciekawa jak radzicie sobie z wypadającymi włosami? Czy stosujecie jakieś suplementy diety? Jakie kosmetyki polecacie do takich włosów?



wtorek, 17 czerwca 2014

Pod prysznic ostatnio chodzę z Isaną ;).

Odkąd kupiłam swój pierwszy olejek pod prysznic Eucerin, o którym możecie przeczytać tutaj Eucerin - Olejek pod prysznic do skóry suchej i wrażliwej. Praktycznie nie używam zwykłych żeli pod prysznic, wydaje mi się, że olejki znacznie bardziej służą mojej skórze. O ile natura obdarzyła mnie tłustą skórą twarzy, o tyle skóra ciała bywa zwykle przesuszona. 


Wspominałam Wam już o olejku pod prysznic Isana Dusch Ol, początki mieliśmy trudne,zastanawiałam się nawet, czy będę w stanie go używać, bo olejek pachniał niezbyt przyjemnie. Zapach najbardziej przypominał mi tran, także sami rozumiecie. Jenak wszelkie produkty pod prysznic powinny mieć moim zdaniem piękne zapachy. 


Jakaż była moja radość kiedy podczas mojej ostatniej wizyty w Rossmanie, na półce znalazłam ostatnią butelkę olejku pod prysznic Isany z melonem i gruszką. Sprawdziłam od razu, pachniał pięknie, więc przygarnęłam go praktycznie bez namysłu.


Pewnie jesteście teraz ciekawi, który olejek się lepiej sprawdził i który bym ostatecznie wybrała jeszcze raz. Zapraszam więc do dalszej części notki, tam wszystkiego się dowiecie, chociaż możecie być troszkę zaskoczeni, ja byłam;).

Opakowanie:

Oba olejki mają bardzo podobne opakowania, z przezroczystego, dość miękkiego plastiku, ten owocowy ma większa pojemność bo 300ml, natomiast ten z pantenolem i witaminą E to 200ml butelka. Oba mają zakrętki zamykane na zatrzask, ale przy olejku z pantenolem, zakrętka zamyka się ciężko, trzeba użyć sporo siły żeby sobie z nią poradzić. Przy drugim olejku wszystko działa bardzo sprawnie i w ogóle nie miałam takiego problemu.


Konsystencja:

Olejek z pantenolem ma lejącą, oleistą konsytencję i lekko herbaciany kolor,  jest też delikatnie tłustawy jak to olejek.


Natomiast ten owocowy to bardziej olejek w żelu. Jest zdecydowanie bardziej gęsty i zbity, a w samym olejku są jakby malutkie pęcherzyki z powietrzem i drobne pomarańczowe kuleczki, które pękają w trakcie mycia. Producent wspomina o perełkach olejku, więc to pewnie one. Jest on także mniej tłusty, na rękę wylewamy praktycznie żel, dopiero po zetknięciu z wodą i potarciu o skórę, robi się oleisty.





Zapach:

Tak jak wspominałam Olejek z  pantenolem w pierwszym zetknięciu pachniał mi niezbyt przyjemnie - tranem. Jednak w miarę używania, albo zapach się zmienił,albo ja się przyzwyczaiłam, bo teraz spokojnie mogę powiedzieć, że nie dość że zapach mi nie przeszkadza, to nawet mi się podoba .

Natomiast melon i gruszka pachnie bardzo ładnie, świeżo i owocowo, tak jak powinien pachnieć letni kosmetyk pod prysznic.

Działanie:

Oba olejki spisują się świetnie i zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Doskonale myją i pielęgnują. Skóra po ich użyciu jest czyściutka, gładka  i przyjemna w dotyku. W połączeniu z wodą tworzą delikatną pianę, nie są ciężkie i nie mamy uczucia że myjemy się olejem, szczególnie w przypadku tego żelowego. Wydaje mi się jednak że po olejku z pantenolem i witaminą E skóra jest bardziej odżywiona i nie przesusza się tak szybko. Oba olejki nie uczulają i nie powodują u mnie żadnych problemów ze skórą. Tak jak wspominałam żelowy ładniej pachnie, a ten drugi lepiej odżywia skórę. Jest jednak jedna dość spora różnica.

Nie będę już dłużej trzymać Was w niepewności i zdradzę, który olejek kupię ponownie. Będzie to ta podstawowa pachnąca tranem (?) wersja z pantenolem i witaminą E :), bo jednak lepiej wpływa na moja skórę. Zresztą nie ma się co dziwić popatrzcie na składy obu olejków.

Skład:

Melon i gruszka.

Pantenol  i witamina E

Oraz obietnice producenta:

Melon i gruszka

Pantenol i witamina E
Jak widzicie skład olejku z pantenolem i witaminą E jest o wiele bardziej prosty, olejek ten nie zawiera sls, czego już niestety nie można powiedzieć o olejku z mango i gruszką. Ten z mango ma za to bardzo przyjemną konsystencję i piękny zapach i jeśli ktoś nie zwraca szczególnej uwagi na skład kosmetyku pod prysznic, to może spokojnie się na niego skusić.


A Wy, na który olejek macie większą ochotę?


sobota, 14 czerwca 2014

Złociutki Miyo mini drops :)

Wspominałam Wam już, że lubię lakiery Miyo ponieważ są tanie, ale jakościowo dobre. Co prawda zależy to trochę od koloru, ale za tę cenę jestem w stanie zaryzykować. Ostatnio pokazywałam Wam nudziaka w kolorze jaśniutkiego kremowego różu, a w kolejce czeka jeszcze pomarańczka. Dzisiaj jednak chcę Was zapoznać ze złotem. Niestety nie wiem jaki lakier ma dokładnie numer, bo etykietka się już starła. Kosztował 3zł.


Miyo mini drops ma nieduże szklane opakowanie. Ja akurat lubię takie mniejsze lakiery, bo te duże bardzo ciężko jest zużyć. Miyo ma wąski, precyzyjny pędzelek, sam lakier nakłada się bardzo dobrze, nie rozmazuje się i nie smuży. Już jedna warstwa wygląda całkiem nieźle, ale dla ładnego efektu ja nakładam dwie.



Zarówno pierwsza jak i druga warstwa schnie szybko, co mnie bardzo cieszy, bo strasznie nie lubię czekać godzinami aż lakier wyschnie. Efekt na paznokciach bardzo mi się podoba, w zależności od tego czy patrzymy na lakier w słońcu, czy w cieniu widać w nim pięknie rozświetlone drobinki.



Nałożyłam go na odżywkę Essence i w nienaruszonym stanie trzymał się cztery dni, zmyłam go dzisiaj bo kupiłam sobie piękną fuksję i nie mogę się doczekać żeby sprawdzić jak będzie wyglądała na paznokciach :). Na lakier nałożyłam żelowy top również z Essence.







Jak Wam się podoba efekt? Lubicie takie kolory?


czwartek, 12 czerwca 2014

Sałatka, którą robię w upalne dni, kiedy nie mam ochoty gotować :)

Mamy za sobą kilka upalnych dni, nie narzekam wręcz przeciwnie, bo jak sobie pomyślę o zimie to wolę już te 30 stopni. Nie mniej jednak jest tak gorąco, że nawet na jedzenie człowiek nie ma ochoty, a na gotowanie to już w ogóle.  Z jednej strony to i dobrze bo może schudnę :).  Jeść jednak coś trzeba, więc przez ostatnie dni najczęściej gości u mnie taka oto sałatka.



Czego będziemy potrzebować do zrobienia sałatki:

  • sałata ( najlepiej kupić gotowy miks sałat, ale może być lodowa, czy nawet zwykła masłowa)
  • pomidor
  • czerwona cebula
  • ser feta
  • oliwki
  • rzodkiewka
  • oliwa z oliwek
  • sól, pieprz
  • sok z cytryny
Warzywa mogą być dowolne to co lubicie najbardziej. Często robię ją też z zielonym groszkiem, soją albo ciecierzycą. Można też zrobić małe grzanki przyprawione ziołami i czosnkiem i wrzucić do sałatki.

Wykonanie:

Sałatę porwać na mniejsze kawałki wrzucić do miski i troszkę posolić. Pomidor i ser feta pokroić w kostkę, cebulę w piórka, a rzodkiewkę w plasterki.Oliwki daję w całości. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Skropić sokiem  z cytryny i polać oliwą z oliwek. Wymieszać i gotowe. 






Moje dzieci ją uwielbiają, bo ma oliwki i ser feta :). Żeby była bardziej sycąca można ją podać z np grzankami czosnkowymi, albo z zapiekankami. Świetnie smakuje też z kieliszkiem wytrawnego wina :). Jest bardzo szybka i łatwa w przygotowaniu, często robię ją jako dodatek do grilla. Świetna jeśli wpadną niespodziewani goście. Mogą ją jeść bez wyrzutów sumienia nawet osoby, które się odchudzają :).

Smacznego!


Robicie taką sałatkę? A może macie jakieś sprawdzone przepisy na upalne dni?

środa, 11 czerwca 2014

Zielona kawa, co to takiego?

Wczoraj wybrałam się na szybkie zakupy spożywcze i przeglądając regał z kawami i herbatami trafiłam na zieloną kawę. Gdzieś już coś o tym specyfiku rzuciło mi się w oczy, ale chyba były to jakieś tabletki na odchudzanie, właśnie z zieloną kawą. W każdym bądź razie zielona kawa mocno mnie zaciekawiła i wrzuciłam ją do koszyka.


W domu zaparzyłam, wypiłam i postanowiłam dowiedzieć się o niej więcej :)

Oto co znalazłam:

Zielona kawa to po prostu zwykła kawa, od tej którą znamy różni się tylko tym, że nie została poddana procesowi wypalania. Od normalnej kawy różni się na pewno kolorem i smakiem. Po zaparzeniu najbardziej przypomina mi zieloną herbatę, czy yerba mate. W smaku natomiast zdecydowanie bliżej jej do yerba mate. Jest ona bardziej delikatna niż zwykła kawa i myślę, że może być dobrą alternatywą dla osób, które smaku tradycyjnej kawy po prostu nie lubią.

Zielona kawa nie ma też takiego aromatu jak zwykła. Mnie zapach najbardziej kojarzy się z sianem :), względnie z sianem zalanym wrzątkiem:). Osoby które pijają yerba mate nie będą tym faktem zdziwione. Bardzo mnie interesował fakt, czy zielona kawa zawiera także kofeinę i okazuje się, ze zawiera jej dokładnie tyle samo co kawa palona.

Czym więc jeszcze różni się zielona kawa od palonej?

Otóż zielona zawiera pewien składnik, którego palona kawa jest pozbawiona, właśnie przez proces wypalania. Ten składnik to kwas chlorogenowy (ACG). W przyrodzie odpowiada on za prawidłowy metabolizm rośliny, jest także bardzo silnym antyoksydantem.

Właściwości zielonej kawy:
 
Ziarna zielonej kawy zawierają sporo kwasu chlorogenowego (ACG), który jest naturalnym polifenolem mającym silne właściwości antyoksydacyjne, co zapobiega postępowaniu procesów starzenia się organizmu i rozwojowi komórek rakowych. Zielona kawa ma aż trzykrotnie silniejsze właściwości przeciwutleniające niż zielona herbata.

Kwas chlorogenowy obniża wchłanianie cukrów w przewodzie pokarmowym, dzięki czemu organizm aktywniej czerpie ze swoich zapasów. Zwiększa również czułość komórek na insulinę. Ma właściwości przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwgrzybiczne.

Na tym jednak nie koniec korzystnych właściwości tego związku. Według japońskich naukowców połączenie kwasu chlorogenowego z kofeiną wyraźnie obniża stopień przyswajania glukozy z pokarmu i zmniejsza możliwość magazynowania przyswojonej glukozy w organizmie pod postacią tłuszczu. To odkrycie sprawiło, że zielona kawa zaczęła być uważana za jeden ze skuteczniejszych środków na odchudzanie – pierwszy tę nowinę obwieścił dr Joe Vinson, chemik z Uniwersytetu Scranton w Pensylwanii. Naukowcy przekonują, że dzięki systematycznemu spożywaniu zielonej kawy można zredukować zawartość tkanki tłuszczowej w organizmie aż o 15-30 proc.

W napoju znajduje się też kwas kawowy. Ma on właściwości przeciwzapalne, żółciopędne i przeciwmiażdżycowe, a przy tym również jest antyoksydantem. Picie zielonej kawy zmniejsza ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2, korzystnie wpływa na funkcjonowanie nerek, chroni przed wystąpieniem kamieni żółciowych u mężczyzn i podkręca tempo przemiany materii. Korzystnie wpływa także na pracę umysłu, pamięć i koncentrację. 
 (żródło kuchnia.wp.pl)

Ja wybrałam kawę już zmieloną i chyba dobrze zrobiłam, bo z tego co czytam ziarna zielonej kawy są bardzo twarde. 

Jak zaparzać?


W sumie bardzo podobnie jak zwykłą kawę. Wystarczy wsypać do kubka, czy filiżanki zalać wrzątkiem i poczekać, aż kawa się zaparzy.


Zaraz po zalaniu kawa jest dość mętna i wygląda tak:


Parzyłam ją na dworze dlatego przykryłam żeby mi nic nie wpadło. W domowych warunkach raczej nie trzeba tego robić, skoro parzy się ją tak samo jak zwykłą kawę.


A tak wygląda już po zaparzeniu:


Pomijając już właściwości odchudzające zielonej kawy, w które nie wiem czy wierzyć i których raczej nie potrzebuję, bardziej interesują mnie właściwości antyoksydacyjne, ale przede wszystkim zielona kawa po prostu mi smakuje. Od razu zaznaczam, że lubię dziwne smaki. Czerwona herbata, yerba mate i wszystko co ziołowe, byle nie było słodkie.

A co według mnie najważniejsze, trzeba pamiętać o tym że zielona kawa zawiera tyle samo kofeiny co normalna i tak samo jak paloną kawę można ją przedawkować, zwłaszcza, że w smaku jest o wiele bardziej delikatna. Jak przy wszystkich używkach należy zachować umiar i rozsądek :).

Ciekawa jestem czy próbowaliście zielonej kawy i czy Wam smakuje? A może macie zamiar się skusić?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...